Tegoroczna zima była najcieplejsza od początku prowadzenia pomiarów meteorologicznych w Polsce, dodatkowo była ona bezśnieżna, a opadów deszczu również notowano niewiele. W efekcie wilgotność gleby jest na bardzo niskim poziomie – niższym niż w latach poprzednich.
Susza jest już w naszym kraju normą. W ostatnich pięciu latach nie doświadczyliśmy jej jedynie w 2017 r. Skutkiem jest pogłębiający się deficyt wody potęgowany przez wyższe z roku na rok temperatury. Już pod koniec stycznia odnotowano rekordowo niski poziom wód powierzchniowych, bo aż 60 stacji wodowskazowych czyli ok. 12 proc. rejestrowało przepływ niżówkowy oznaczający suszę hydrologiczną.
W większej części kraju poziom wilgotności w płytkiej warstwie gleby jest bardzo niski. Tak wyglądał pomiar wilgotności gleby w Polsce. Są miejsca, gdzie wilgotność warstwy wierzchniej spadła do zera. Patrząc na kilka lat wstecz nie pamiętamy takiej sytuacji. A już na pewno nie w kwietniu.
źródło IMGW
Niższy jest także poziom wód gruntowych w wielu rzekach. Suszę widać również gołym okiem na polach – zwykle nie było problemów z zasiewami prowadzonymi w pierwszej połowie kwietnia – nasiona trafiały w glebę o odpowiedniej do kiełkowania wilgotności. Problemy pojawiały się pod koniec kwietnia i w maju, gdy przychodziły pierwsze upały połączone z brakiem opadów. W tym roku sytuacja jest trudna od początku sezonu.
Pandemia koronawirusa w zasadzie wstrzymała walkę z suszą. Tymczasem problemem nie zniknął i istnieje niemal w całej Polsce. Śniegu zimą w zasadzie nie było, a wiosna jest i, przynajmniej na razie, ma pozostać sucha. Jak podaje IMGW, padać ma dopiero w maju, a dla rolników to zdecydowanie za późno. Sezon zimowy 2019/2020 był najcieplejszy od początku prowadzenia pomiarów meteorologicznych w Polsce, a sytuacja hydrologiczna jaka miała miejsce na początku 2020 r. nigdy nie była jeszcze tak dramatyczna.