Tak szybkiego spadku zapasów węgla w Polsce, z jakim mamy do czynienia obecnie, nie było od pięciu lat (pomijając oczywiście ubiegłoroczny lockdown). Zapasy przy elektrowniach i elektrociepłowniach zawodowych już w lipcu spadły poniżej 6 mln ton i do dzisiaj nie podniosły się powyżej tej wartości.
Od października braki obowiązkowych zapasów węgla zgłosiły Urzędowi Regulacji Energetyki już 23 firmy. To dwa razy więcej niż na początku listopada. Wśród jednostek zgłaszających do Urzędu Regulacji Energetyki, że nie miały lub wciąż nie mają wymaganych zapasów węgla na 30 dni są m.in. Elektrownia Opole, Dolna Odra, Rybnik (PGE). Po raz pierwszy pojawiła się tam też Elektrownia Kozienice (Enea). Braki zgłasza też przynajmniej część elektrociepłowni należących do PGE. Wszystkim grożą kary nakładane przez URE.


Problemy z węglem to m.in. pokłosie pandemii – w trakcie lockdownu zapotrzebowanie na prąd spadło i pojawiły się olbrzymie zwały zwęgla. Polska Grupa Górnicza borykała się z olbrzymimi problemami finansowymi i wstrzymała inwestycje. W rezultacie kiedy popyt na prąd wzrósł, górnicy nie są w stanie wyfedrować tyle węgla ile chciałaby energetyka. Kontrahentom dostarczają więc tylko minimalną ilość węgla określoną w kontraktach z nimi.
Wierzchołek góry lodowej
Na niskie zapasy węgla, tudzież miału, narzekają także rolnicy, zwłaszcza Ci, którzy zajmują się produkcją warzyw szklarniowych w małopowierzchniowych obiektach. Często w lokalnych składach węgla słyszą, że nie dość że miał znacznie podrożał, to jeszcze go nie ma na stanie. Małym gospodarstwom grozi redukcja działalności. Wielu ogrodników już teraz zastanawia się jak uporać się z problemem wysokich kosztów produkcji, w tym opału. To dopiero początek problemów, które czekają nas w Nowym Roku.
źródło: wysokienapiecie.pl