W połowie września 2024 r., po wielu tygodniach upałów i suszy wszyscy wyczekiwali ochłodzenia, ale w niektórych rejonach naszego kraju oraz u naszych południowych sąsiadów temu ochłodzeniu towarzyszyły bardzo obfite opady, które doprowadziły do powodzi. Zdaniem meteorologów wpływ na tę wyjątkową sytuację miały m.in. długotrwałe upały w basenie Morza Śródziemnego, związane z parowaniem dużych mas wody w tym rejonie. Powstał tzw. Niż Genueński, którego chmury przeniosły olbrzymie pokłady wilgoci w kierunku północnym. Doprowadziło do obfitych opadów na pograniczu Polski z Czechami, gdzie chmury zostały “uwięzione” przez fronty atmosferyczne. Opady te wystąpiły również w Bułgarii oraz Rumunii. Opady w rejonach górskich są wyjątkowo niebezpieczne, ze względu na różnice wysokości, co potęguje niszczycielską siłę żywiołu. Wielkość opadów w niektórych miejscach dochodziła do 400 mm/m2, to musiało doprowadzić do powodzi.
Nierówna walka
Już od wielu lat klimatolodzy przestrzegali, że gwałtowne zjawiska pogodowe będą występowały coraz częściej, a ich siła może być większa. Jesteśmy tego coraz bardziej świadomi, bo przekonujemy się często osobiście o sile natury. W połowie września najpierw wydano ostrzeżenia dla południowej Wielkopolski, m.in.: dla rejonu Kalisza i Ostrowa, gdzie w ostatnim czasie dwa razy wystąpiły nawalne opady. Mieszkańcy tych terenów zabezpieczyli swój dobyte workami z piaskiem, ale te przewidywania na szczęście nie sprawdziły się. Jednak na południu kraju zwłaszcza na Opolszczyźnie, Śląsku i na Dolnym Śląsku zalane zostały duże powierzchnie. Wszystko zapowiadało się dość niewinnie. Jeszcze w sobotę, gdy w górach już obficie padało i strumienie szybko zmieniały się w rwące potoki, w wielu zagrożonych rejonach nie było wyraźnego sygnału co może się wydarzyć i jak postępować. Z jednej strony nie jest dobre straszenie ludzi, ale kiedy ogląda się potem te zalane samochody, to dziwi fakt dlaczego nie opuszczono zagrożonego terenu i nie próbowano ratować mienia. Przecież wystarczyło pokonać kilkanaście kilometrów.
Kwestia zabezpieczenia przed powodzią wraca co kilka lat. Ale wiadomo, że są to bardzo kosztowne inwestycje. Specjaliści też nie mają jednej zgodnej opinii na temat rozwiązań hydrologicznych, ale to co wydarzyło się w połowie września 2024 na terenie południowo-zachodniej Polski nie budzi wątpliwości, że jakieś rozwiązania są niezbędne. W mediach informowano, że na przykład w okolicy Kalisza plany budowy zbiornika retencyjnego mają 50 lat i do dzisiaj nie zostały zrealizowane.
Najbardziej ucierpieli mieszkańcy miast i miejscowości położonych w bezpośrednim sąsiedztwie rzek. Ale bardzo duże szkody powstały w uprawach roślin. Zalane zostały m.in. plantacje kukurydzy na ziarno, soji, ziemniaków czy nowozasiane pola rzepaku. Zdaniem specjalistów, w najgorszym stanie są te pola, które zalane zostały zanieczyszczoną wodą powodziową. Z tych pól rośliny muszą zostać zutylizowane. Nie nadają się one nawet na paszę. Zalana gleba bedzie wymagała czasu i pieniędzy na regenerację. Przede wszystkim będzie trzeba popracować nad przywróceniem w niej życia biologicznego.
Nasz kraj pilnie potrzebuje mądrego planowania, systemowego w zakresie retencji wody. To już nie tylko rejony podgórskie, ale praktycznie na terenie całego kraju przydałyby się rozwiązania pozwalające na zatrzymywanie wody opadowej i wykorzystanie jej w rolnictwie w czasie suszy. Trzeba mieć nadzieję, że takie dramatyczne wydarzenia pozwolą śmielej podejmować konstruktywne decyzje w zakresie planowania i budowy systemów zabezpieczenia przeciwpowodziowego. Te wydarzenia pokazują, że trzeba być gotowym na ekstremalne zjawiska pogodowe także w naszej strefie klimatycznej.